Smokom
było coraz trudniej ziać ogniem, niektóre się przez to mocno wkurzyły.
Dalej rzucałem wodnymi kulami, ale wzrokiem szukałem mojego przyjaciela,
Kimby, jednak trudno mi było dostrzec cokolwiek przez dym wylatujący ze
smoczych paszczy. Nagle zobaczyłem jak któryś z gadów podchodzi za
blisko do nas. Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Wzleciałem w
powietrze. Wreszcie zobaczyłem mojego białego kolegę. Podleciałem do
niego i wskazałem na smoka. On tylko skinął łbem i poleciał w tamtym
kierunku, a ja osłaniałem go. W pewnym momencie usłyszałem ryk i
zobaczyłem że tamten smok zaczął się cofać. Krew lała mu się po szyi. Po
chwili Kimba wrócił do mnie i widziałem zadowolenie na jego pysku.
- Tak trzymaj - uśmiechnąłem się znając jego moc. - Postaraj się trzymać smoki w pewnej odległości od nas. - Nie ma sprawy. - powiedział i odleciał. Teraz coraz częściej było słychać ryki bólu i widać cofające się smoki, ja sam zacząłem podlatywać bliżej gadów i oplatać je wężami wodno-ognistymi, które nie znikały po kontakcie z ogniem lub wodą. Jednak znowu coś się musiało zepsuć. |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz